wtorek, 18 czerwca 2013


ALEXANDERPLATZ   chor. Paulina Wycichowska

   dostaję – widzę – dziękuję

   tekst : Małgosia Ziółkowska
 

            Po obejrzeniu "Alexanderplatz" Pauliny Wycichowskiej odnowiła się we mnie wiara i przekonanie, że historia posiada zdolność aktualizacji. Zależy tylko, co człowiek czyni z historią – czy wygodnie jest mu się nie oglądać za siebie czy jest zdolny do refleksji? Polska ma piękną przeszłość dzięki odważnym, uczciwym i honorowym Polakom. Choreografka oddaje ją nie tylko za pomocą okrągłego stołu, słów papieskich, ale także nieuchwytnej nadziei i wolności bijących ze sceny, popartych dźwiękami mistrza Jana A.P. Kaczmarka. Przesłanie jest znacznie bardziej uniwersalne. Alexanderplatz jest jak strzała z puszczonej ponad 20 lat temu cięciwy, która dzisiaj jednakowo ostro dociera do widza, pytając go o wolność i sens cierpienia.

Każdy z nas ma swoją osobistą historię i zarazem jest częścią historii ludzkości. Tancerze dzielili przestrzeń, stawiali granice i tworzyli mury. Niegdyś mur berliński dzielił Wschód i Zachód Europy. Dzisiaj ludzie odgradzają się od siebie w swoich domach i firmach, zabiegając o doczesne wartości i myśląc wyłącznie o sobie – gonią za pieniędzmi, a ucieka im czas. „Czas to Miłość” – to zdanie Prymasa Wyszyńskiego wydaje się obecnie dla większości przebrzmiałe, naiwne. Drugi człowiek nie jest interesujący, gdy nic nam nie oferuje. Bilans zysków i strat mamy opanowany do perfekcji. Próbujemy dzięki niemu uzyskać kontrolę i spokój w życiu. Dopiero, gdy tracimy coś najcenniejszego, budzimy się z letargu, pełni żalu do siebie albo znieczulamy się kolejną gonitwą za czymś pozornie istotnym. Prędzej czy później dociera do nas, że wszystko nie zależy wyłącznie od nas. Każdemu zdarzyło się chyba, że w sytuacji, wydawać by się mogło bez wyjścia, otrzymał niespodziewaną pomoc z zewnątrz – wspierający uśmiech, dobre słowo, rozmowę w pociągu z kimś, kogo nigdy później nie spotkał czy spotkanie z – jak się później okazało – najlepszym przyjacielem przez długie lata. Ktoś znalazł się koło nas w miejscu i czasie, które były dla nas trudne i dzięki temu komuś, odważyliśmy się na coś albo z czegoś zrezygnowaliśmy. „Anioł” – myślimy o tej osobie, gdy jest już po wszystkim. Z perspektywy czasu widzimy, że ta osoba dana nam była tylko po to, by wlać w nas Nadzieję albo Mądrość, bo decyzję podjęliśmy sami. Bez niej jednak nasza historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Takimi nadziejnymi nosicielami byli Polacy, którzy pokazali Niemcom, że o wolność można i należy zawalczyć.

Tancerze w skupieniu otaczają okrągły stół, a następnie rozbiegają się po całej przestrzeni sceny. Znamienne, że na tym stole świeci się mnóstwo par oczu. On sprzyja ludziom, stanowiąc miejsce spotkań, konfrontacji czy codziennej obecności. Sam jego kształt – koło, jest figurą idealną, nie posiada początku ani końca. W kręgu wszyscy są wobec siebie równi. Koło jest również symbolem wszechmocy Boga. Tancerze swoim biegiem formują kształt koła, a następnie spotykają się kolejno przy stole. Obudziła się we mnie tęsknota za wielkim, okrągłym stołem mojej Babci, przy którym spotykała się cała rodzina. W czasach komuny równie czarno – biała jak tancerze na początku spektaklu, ale po narodzinach III RP barwniejsza i głębiej oddychająca. Na scenie pojawia się para tancerzy, w których strojach dominuje kolor niebieski(symbol wolności i wierności) i przed oczami widza pojawia się przepiękne partnerowanie, świadomość relacji tych dwojga i dokonany wybór.

Wielokrotnie w spektaklu pojawiał się kod gestów, wyrażający „dostaję – widzę – dziękuję”, a muzyka Jana A.P. Kaczmarka pozwalała na odbiór emocji na najwyższym poziomie. Choreografka rzuca w przestrzeń, do publiczności nie pierwsze już tego wieczoru pytania – czy umiesz docenić codzienne cuda i spotykanych ludzi? Czy masz świadomość tego, że szczęścia nie należy szukać daleko? „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi.” – słychać było słowa Jana Pawła II, człowieka olbrzymiego serca i wiary, a tańczący kreślili radosno – wdzięczne figury i piruety. Odnosząc się do tego cytatu, jestem przekonana, że Paulina Wycichowska, stawiając w swojej sztuce fundamenty chrześcijańskie, które są powszechnie znane, ale najczęściej w sztukach zapominane, bardzo skutecznie odnawia oblicze teatru tańca w Polsce. Wprowadza w nie świeże spojrzenie na współczesnego człowieka. Potrafi niepokoić sumienia, ale zarazem absolutnie brak w jej działaniu moralizowania czy patetyzmu.

Scenografia, będąca dziełem Franz’a Dittrich’a, jest minimalistyczna, przez co forma sztuki staje się jeszcze czystsza w swym przekazie. Czarno – białe postacie tańczące na scenie w pierwszej połowie spektaklu, biały stół w kształcie walca i ściana z otworami na drzwi i okna. Później stół staje się pełen barw, a i na tancerzach ubrania mienią się kolorami. Wspaniale zostało poprowadzone światło, które bardzo autentycznie budowało nastrój – zwłaszcza, gdy przez otwarte drzwi wpływał strumień ostrego światła, oświetlający tancerzy stojących w linii poprzecznej. Zupełnie jak nadziejodajne światło słoneczne, otulające kilkadziesiąt lat temu mur berliński, zwiastujące jego stopienie się pod wpływem pojednania ludzi tęskniących za prawdą i wolnością. Nie brakuje w tym tanecznym obrazie również przemocy i cierpienia. Fenomenalną rolę komunisty zagrał w czerni Maciej Kuźmiński, jako jedyny odziany w buty. Stał na granicy wolności i prawa, hamując tancerza w bieli, który zostawał przez niego nieustannie upominany, zastraszany, odpychany, a nawet kopany. Nie mamy tu do czynienia z brutalnością, do której przywykł widz filmowy XXI wieku. Nie ma krwi ani krzyku. Reżim został w Alexanderplatz oddany emocjami, gestami pełnymi tęsknoty i zagłuszanej nadziei człowieka rozpaczliwie pragnącego przedrzeć się przez mur agresji i obojętności. I nagle do uszu widza dobiegają dobrze znane słowa : „Nie bój się, nie lękaj się. Wypłyń na głębię!” – tancerze przełamują linię muru, odzyskują swoją ludzką autonomię, później jedna tylko tancerka po prawej stronie sceny delektuje się tymi słowami, dając przykład pozostałym  tańczącym, stojącym w szeregu. Zupełnie, jakby jej ciało szeptało : „Wychyl się, wyrwij z chorego układu, odzyskaj swoją wolność, doceniaj życie i prawdziwie kochaj!”. Wezwanie Jana Pawła II nigdy nie straci na aktualności i ogromnie cieszy Jego obecność w sztuce. Szczególnie obecnie, gdy z radością oczekujemy na dzień   1 maja 2011 roku, gdy będzie On beatyfikowany.

"Alexanderplatz" to dzieło sięgające do najgłębszych potrzeb człowieka, zmuszające do zatrzymania się na chwilę i rozejrzenia się wokół siebie – czy żyjemy w świecie prawdziwie wolnym, wiedzącym, co to takiego wolność i jak właściwie ją wykorzystywać? Czy też pełno w naszym otoczeniu murów i fos właśnie z powodu chorobliwie pojętej wolności? Czy mamy odwagę, by walczyć o to, za czym autentycznie tęsknimy, a nie o to, co wskazuje świat zewnętrzny? Czy wiemy, co naprawdę jest dla nas ważne? Wreszcie – czy potrafimy dostrzec i docenić to, co zostało nam dane? Odpowiedź na scenie pada w postaci tancerzy kłócących się o stół…


                              fot. www.icity.pl (Miasto Pomysłów)
* Rozwiązanie konkursu na najciekawszą recenzję spektaklu Polskiego Teatru Tańca
   Zwycięzca: Małgorzata Ziółkowska ("Alexanderplatz")
   Luty 2011

 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz