czwartek, 20 czerwca 2013

MADONNA W CZASACH PRL’u

tekst : Małgosia Ziółkowska

 
W teledysku zespołu D4D „Love is dangerous” (tłum.„miłość jest niebezpieczna”)  ruch został zastosowany ściśle według rytmu piosenki, lecz wbrew pozorom wcale nie jest on przewidywalny. Realizatorzy zastosowali w powyższym filmie niezwykle ciekawe cięcia montażowe, dzięki którym główna bohaterka teledysku, tańcząca blondynka (Ela Przygoda) pojawia się nieustannie w różnych strojach, pozach i miejscach. Wykonuje ona dynamiczny taniec z pogranicza disco i elektro w sklepie spożywczym Sezam, przejściu podziemnym obok Rotundy, szkole, prywatnym mieszkaniu oraz kościele przy ulicy Narutowicza w Warszawie. W piosence dominuje dźwięk perkusji, instrumentów klawiszowych, efekty dźwiękowe oraz komputerowo przetworzony głos wokalisty, który brzmi jak robot.

Teledysk powstał stosunkowo niedawno, lecz utrzymany jest w stylu lat osiemdziesiątych. Tancerka ubrana jest naprzemiennie w błękitną bluzkę, czarno-szaro-różowy kostium z eksponowanymi poduszkami na ramionach i czarne legginsy, złotą marynarkę, srebrną folię aluminiową, stanik, mini i czarny sweter, odpięte kurteczki oraz  niebieskie majtki i białą koszulkę z aplikacjami. Młodzi mężczyźni pojawiający się we filmie są wyłącznie w dżinsach lub bokserkach, więc modowo neutralni – zdają się być widzami wielomiejscowego i różnobarwnego tańca blond piękności. Przechodnie oraz klienci sklepu, będący mniej lub bardziej świadomym tłem dla tancerki, nie zwracają uwagi strojem ani zachowaniem, co pozwala sądzić, iż w tej historii ważna jest tylko ona – dominująca, pewna siebie, energiczna i atrakcyjna  kobieta.

Jej ruch jest narratorem, a ona – niebezpieczna –  to tytuł tego teledysku. Tancerka nie boi się dynamicznie zagarniać dla siebie zastanej przestrzeni, dotykać własnego ciała czy tańczyć zmysłowo przed trzema chłopakami. Porusza się w sposób absolutnie wyzwolony, energiczny, spontaniczny, kobiecy oraz izolacyjny. Bywa również kontrastem – gdy ubrana w srebrną folię aluminiową tańczy przed obrazem przedstawiającym pejzaż jesienny. Jej ciało zdaje się być w pewnej chwili dla niej kajdankami – zapętla się i unieruchamia. Gdy na samym końcu teledysku uderza rękoma o ścianę tunelu i osuwa się na ziemię, zdaje się być bezradna. Po chwili jednak wstaje – czy to jej kolejna gra?

Uwagę zwraca zastosowane światło (białe, żółte, różowe i błękitne) –  najczęściej skierowane prosto w obiektyw rejestrującej kamery, co powoduje momentami nieostry odbiór postaci obecnych w jej kadrze. Wszechobecne w teledysku jarzeniówki przenoszą widza do świata późnego PRL’u, w którym były one zarówno we wszystkich sklepach, przychodniach, tunelach, szkołach i wielu innych miejscach. Ani przez moment nie mamy do czynienia ze światłem naturalnym.

Można dopatrzeć się pewnej symboliki w tym filmie. Miłości się uczymy od dziecka (szkoła), modlimy się o nią (kościół), próbujemy ją kupić (sklep), tęsknimy za nią (mieszkanie) albo ją przegapiamy (ulica) – zawsze powinniśmy pamiętać, iż nierozerwalnie wiąże się ona z ryzykiem. Nie tylko odrzucenia przez drugą osobę, ale również utraty siebie, zakłamania czy rutyny. Mam wrażenie, że gdyby Madonna, słynna królowa pop tworzyła w latach osiemdziesiątych teledysk w polskich realiach, nie uczyniłaby tego lepiej niż zespół D4D.

 
 
 

ESTETYKA TAŃCA TOWARZYSKIEGO
 
tekst : Małgosia Ziółkowska
 
           Przez niektórych ludzi taniec towarzyski jest niedoceniany albo wzgardzany. Kojarzony jest bowiem z bogato zdobionymi sukniami tancerek, wystylizowanymi tancerzami, sztuczną opalenizną  i tandetnym makijażem. Tymczasem prawda jest taka, że oprawa zewnętrzna jest ważna, ale nie można zapominać, iż stanowi ona wysoce indywidualną kwestię, uzależnioną od gustu i wyboru każdego tancerza. Oczywiście, kobieta ma być jakoby ozdobą pary turniejowej, jej zadaniem jest wabienie swoim pięknem i urokiem oraz przyciąganie wzroku partnera, sędziów oraz publiczności. Niektórzy jednak nie znają umiaru i brak im wyczucia – to, że na rynku dostępnych jest mnóstwo świecidełek, nie oznacza przecież, że należy posiąść je wszystkie i w dodatku nosić równocześnie. Kolejnym mitem jest opinia, że mężczyzna w tańcu towarzyskim jest mało męski. Nic bardziej mylnego. Niemęski jest ten, który nie umie poprowadzić swojej partnerki w tańcu i podpiera ściany albo depcze jej po stopach, a takich mężczyzn, niestety nie brakuje. Mało tego, są takie tańce, w których szczególnie mężczyzna ma okazję wyrazić swoje zdecydowanie czy odwagę. Należą do nich paso doble, tango i walc. Partner niezdecydowany i nieśmiały nie poradzi sobie z tymi tańcami i nie będzie wystarczająco wyrazisty. Niektórzy zastanawiają się, dlaczego tancerze przed turniejami nakładają na skórę samoopalacz albo fundują sobie solarium – wynika to wyłącznie z tego, iż tańce latynoamerykańskie narzucają egzotyczny, słoneczny wygląd. Należy jednak zachować umiar ze stopniem opalenizny oraz pamiętać o używaniu samoopalaczy dobrej jakości.
 Oddzielnym zagadnieniem jest odzież tancerzy oraz ich wizaż podczas turniejów tańca towarzyskiego – pochłaniają one spore sumy pieniędzy. Mężczyźni w klasach niskich (E, D i C) najczęściej wkładają koszule białe, czarne lub ciemnogranatowe, a w klasach wyższych (B, A czy S) w tańcach latynoamerykańskich dozwolone są już wszystkie kolory koszul –   np. czerwona, fioletowa czy różowa. Pary turniejowe muszą się stosować do pewnych zasad, do których należą m.in. niestosowanie przeźroczystych materiałów odkrywających intymne partie ciała, niezakładanie stringów przez tancerki (w trakcie obrotów sukienka się unosi!), nieodkrywanie ramion przez tancerzy oraz niezakładanie biżuterii. Stroje powinny oddawać specyfikę poszczególnych tańców (latynoamerykańskich i standardowych) poprzez stosowny krój, dobrany również w zależności od wieku tancerzy (starsze tancerki zakładają buty na wyższym obcasie i krótsze sukienki, aniżeli dziewczynki rozpoczynające karierę taneczną). Pary walczące o klasę A i S oraz występujące w ramach show przywiązują dużą uwagę do monochromatyczności stroju, by tworzyć jak najspójniejszy obraz. W przypadku par profesjonalistów oraz na pokazach tanecznych dozwolona jest biżuteria u pań. Pary te mają również możliwość włączania swoich umiejętności z zakresu innych technik tanecznych (np. z tańca klasycznego wysokie developpe czy arabesque). W tańcach standardowych (walc wiedeński i angielski, quickstep, foxtrot i tango) kobiety zakładają długie, zwiewne suknie z umiarkowanymi dekoltami, piórkami i oraz satynowe buty z zakrytymi palcami. Suknia nie powinna być biała, by nie przypominała stroju ślubnego. Mężczyźni natomiast ubierają fraki w czarnym kolorze (inaczej skrojone niż tradycyjne, które z pewnością krępowałyby ich ruchy), muszki, białe koszule i skórzane lakierki. Tańce latynoamerykańskie (cha-cha, rumba, samba, jive i paso doble) charakteryzują się zdecydowanie różnorodniejszymi strojami o przeróżnych barwach. Buty tancerki odkrywają palce u nóg, a jej suknia odsłania sporą część nóg, korpusu i pleców. Nie może ona jednać epatować nagością, gdyż może zostać zdyskwalifikowana. Fryzura musi być niezbyt skomplikowana. Mężczyźni często decydują się na koszule częściowo odsłaniające ich torsy oraz czarne, dość obcisłe spodnie. Jak widać, strój w tańcu towarzyskim odgrywa znaczącą rolę, lecz nie powinien przysłaniać samego tańca.

Sama estetyka tańca towarzyskiego obejmuje szereg kroków i figur, wykonywanych na różnym poziomie zaawansowania przez pary turniejowe oraz pasjonatów tego tańca. Z pewnością czynnikiem wyróżniającym go na tle innych stylów tanecznych jest potrzeba posiadania partnera. Łączy się to ze specjalnym wyrazem uzyskiwanym przez tancerzy – potocznie nazywanym „chemią”, występującą pomiędzy partnerami. Faktycznie, taniec towarzyski nie jest tylko zbiorem kroków i póz, ale wymaga ścisłej współpracy kobiety z mężczyzną. Para powinna posiadać rozwiniętą świadomość swojej relacji, ciała i jego ciężaru, harmonijnych oddechów, przepływów, centrum (ogromną rolę w tym stylu tanecznym odgrywa korpus tancerza), balansu, nawyków i wzajemnych oczekiwań, by móc się nieustannie wspierać i rozwijać. W przypadku par turniejowych dochodzi jeszcze czynnik rywalizacji, który bywa bardzo stresujący i wymaga właściwych zachowań w trudnych sytuacjach. Para, by mogła odnieść sukces musi być zaangażowana, zmotywowana, współpracująca i wierząca we własne możliwości. Partnerzy muszą mieć pewność, że zawsze mogą na sobie polegać i starać się wzajemnie rozumieć. Bycie razem wyłącznie na parkiecie przy toczonych równolegle w życiu prywatnym wojnach rzadko udaje się parom z dobrym skutkiem. Niemożliwe jest bowiem całkowite odizolowanie życia zawodowego (tanecznego) od prywatnego w przypadku tak częstego, wspólnego przebywania ze sobą i niezbędnych dialogów czy kompromisów. Oczywiście, nie oznacza to, że parę taneczną musi stanowić związek zakochanych w sobie ludzi – choć i tak nierzadko się zdarza, np. obecni mistrzowie świata w tańcu towarzyskim Michał Malitowski i Joanna Leunis niedawno się zaręczyli – ale dobrze, gdy oboje darzą się sympatią i szacunkiem lub są przyjaciółmi. Taniec towarzyski posiada również ogromną zaletę wpływania pozytywnie na ludzką osobowość i zachowanie – uczy kultury osobistej, szacunku do drugiej osoby i pomaga w nawiązywaniu nowych relacji towarzyskich. Wśród tancerzy z klasą B, A czy S nie brakuje osobowości wybitnie narcystycznych, co zapewne jest wynikiem dbania zarówno o wygląd fizyczny, jak i poziom taneczny, a także wielogodzinnego wpatrywania się w lustro i bycia w centrum zainteresowania płci przeciwnej, zachwyconej płynnością ruchów  i sylwetką. Budujący i uniwersalny w tańcu towarzyskim jest brak ograniczeń wiekowych – uczyć się go może zarówno przedszkolak, jak i emeryt. Jest również znakomitym sposobem na aktywny wypoczynek po pracy czy nauce przy pięknej muzyce.

Utwory muzyczne towarzyszące poszczególnym tańcom są ogromnie zróżnicowane, dzięki czemu trenujący tancerze mają możliwość wyrażenia rozmaitych emocji – od radości (jive, cha-cha, quickstep, samba)  poprzez namiętność (tango, rumba, samba), pasję (foxtrot, rumba, cha-cha, tango), dostojność (walc, foxtrot, tango), gniew (paso doble, tango), aż po żal (rumba, tango, walc). Oczywiście, wybór muzyki jest szeroki i znaleźć można zarówno smutne, jak i dynamiczne podkłady do walca, tanga czy rumby. W trakcie treningów uczestnicy rozwijają zarówno swoją pamięć, jak i koordynację ruchową, zyskując przy tym dobry nastrój. Przecież nie od dziś znana jest terapeutyczna funkcja tańca.

Taniec towarzyski poprzez swoją widowiskowość, dynamikę i współdziałanie mężczyzny z kobietą posiada zdolność do przenoszenia człowieka do krainy fantazji – na parkiecie można wcielić się w dowolną, wybraną przez siebie rolę i czerpać z tego radość. Przykładowo walc może przenieść nas w wyobraźni do eleganckich wnętrz, na uroczysty bal, na którym poczujemy się dostojnymi gośćmi. Tango może stworzyć scenerię do kłótni zwaśnionych kochanków, którzy naprzemiennie kochają się i nienawidzą. Rumba z kolei będzie łagodną i gorącą przestrzenią dla rodzącej się miłości lub powrotu do siebie kochających się ludzi. Cha-cha pozwoli natomiast poczuć w sobie dziecko i wyzwolić spontaniczność, zaczepność oraz dowcipność, które bardzo ułatwią precyzyjne działanie wzmocnione wewnętrzną energią. Podążając drogą najprostszego skojarzenia, samba przywodzi na myśl słynny karnawał w Rio de Janeiro, podczas którego tancerki żywiołowo potrząsają biodrami i piersiami, przyodziane w sukienki czy topy wykonane z materiału łączonego z piórami, cekinami czy frędzlami, które dodatkowo wzmacniają efekt wizualny wykonywanych izolacji (oddzielnego wprawiania w ruch poszczególnych części ciała) czy shake’ów (potrząsania ciałem). Każdy taniec – zarówno towarzyski, klasyczny, jak i jazzowy czy współczesny jest pewnego rodzaju budowaniem obrazu w czasie rzeczywistym, stanowiącym proces twórczy i odtwórczy. Wiadomo, iż nikt nie jest w stanie oprawić tańca w ramę jak dzieło sztuki i umieścić w muzeum – nie pozwala na to czynnik ruchowy, czasowy oraz przestrzenny. Słynny impresjonista Edgar Degas, gdy stracił wzrok w późnych latach swojego życia, zajął się rzeźbieniem postaci tancerek klasycznych. Owszem, rzeźba może w dość wierny sposób oddać kształt tancerza, lecz nie uwiecznia materiału, z którego wykonany został jego strój ani jego sposobu poruszania się. Uwiecznienie tańca na filmie jest obecnie najdoskonalszym sposobem na utrwalenie ruchu z możliwością odtworzenia go w późniejszym czasie. Naukowcy i przeszkoleni choreografowie korzystają również ze zdobyczy kinetografii i umieją zarówno zapisywać ruch, jak i poprawnie go odczytywać. System notacji ruchu jest jednak skomplikowany i wymaga naprawdę dużego doświadczenia oraz wiedzy, by mógł służyć jako pomocne narzędzie pracy. Nigdy jednak samo oglądanie nagrań z mistrzami tańca czy przeglądanie trójwymiarowo zapisanego ruchu nie zastąpi tego wszystkiego, czego doznaje i uczy się porwany przez muzykę człowiek na parkiecie.

Taniec towarzyski w zależności od charakteru ruchu, osobowości tancerzy, rodzaju muzyki, strojów tanecznych i choreografii może widza bawić, wzruszać czy intrygować. Estetyka artystyczna tego tańca składa się z części wizualnej, ruchowo – ekspresyjnej i osobowościowej – tylko w ten sposób należy go pojmować. Ten sam taniec będzie zawsze inaczej interpretowany i wykonywany przez każdą parę. Pewne reguły są wspólne, ale rozwój polega na wspólnym odnajdywaniu nowych i bliskich środków wyrazu, charakterystycznych dla danej pary. Taniec ten wiąże się z ogromem wkładanej pracy i energii, pokornym wysłuchiwaniem wskazówek trenera, świadomością ciała i przepływów w jego obrębie oraz harmonijnym dialogiem ruchowym. Tańce standardowe i latynoamerykańskie wykonywane na turniejach to dużo więcej niż tylko bogate suknie, wymuskane fryzury, obcasy i błyskotki. Każdy z nich jest odrębną historią opowiadaną przez dwójkę ludzi, którzy podczas wielogodzinnych treningów musieli wspólnie obrać określoną drogę skojarzeń, emocji  i ruchów, wytrwale ćwiczyć powstały w ten sposób układ, a w efekcie przedstawić go widzom i sędziom, mieszcząc się zarazem w przepisach tanecznych traktujących o poszczególnych figurach i krokach na danym szczeblu zaawansowania.
 

                                                                                                                                                                                         Na zdjęciach mistrzowskie pary tańca towarzyskiego : Michał Malitowski i Joanna Leunis (zaręczeni) oraz Slavik Kryklyvyy i Karina Smirnoff (para już nie tańczy razem). Źródło : Internet. Fotomontaż : M.Ziółkowska

środa, 19 czerwca 2013


DESERT      chor. Paulina Wycichowska
 
tekst : Małgosia Ziółkowska
 

            Pustynny temat choreografii Pauliny Wycichowskiej dotyczy historii Małego Księcia, w którego postać wcielił się Tomek Pomersbach o chłopięcej twarzy w militarnym stroju. Kostium Małego Księcia przywodzi na myśl obraz zbuntowanych nastolatków, którzy rozliczają dorosłych z kłamstw i obietnic, choć sami nie radzą sobie z własnymi emocjami i relacjami z ludźmi. Poszukują odpowiedzi na pytania : „kim jestem?”, „kim mogę być?”, „co jest prawdą?”, „czego naprawdę chcę?”, „co kocham?”. Wybór Tomka do roli Małego Księcia, jak i pozostałych tancerzy wcielających się w role napotykanych przez niego bohaterów był przez choreografkę głęboko przemyślany i niezwykle trafny. Tancerze budują bowiem własne postacie nie tylko za pomocą otrzymanych od niej wskazówek i narzędzi, ale również dzięki podpinaniu własnych skojarzeń i zasobów, które nadają ich rolom wiarygodności. Całość spektaklu w cudowny sposób wypełnia muzyka Szymona Brzóski, która raz skłania do nostalgicznych refleksji, tęsknoty za światem z dzieciństwa i sympatii wobec bohaterów, innym razem dynamicznie przejmuje władzę nad akcją, bawiąc, niepokojąc i kusząc, aż nie musi prawie nic czynić, a i tak jej dźwięczny szept uwodzi, zachwyca i niemal zagarnia rytm serca widzów. Były miejsca – solo fortepianu – w których miałam wrażenie, że słucham kompozycji Craiga Armstronga. Jedno jest pewne – bez muzyki Szymona Brzóski, „Desert” nie byłby tą samą pustynią.

            Pierwsza scena to półmrok, scenograficzna geometria – plastikowe, przeźroczyste bloki, kąty i linie proste, jasne światło i mgła. Bryła po lewej, wokół której i na której powierzchni sporo się dzieje, imituje „kawałek podłogi” Małego Księcia, a więc jego pamiętną, maleńką planetę. Niesamowita rzeczywistość, a raczej jej brak. Nagle na scenie pojawiają się trzy osoby : Mały Książę, Pilot i Dorosły. Świadomie nie nazywam dorosłego autorem czy obserwatorem, ponieważ spłyciłoby to jego obecność. Temu spektaklowi potrzeba właśnie Dorosłego, bardzo oddalonego w czasie od Małego Księcia. Posiada on dużo więcej doświadczenia, wiedzy i dystansu niż główny bohater. Może być to powodem niechęci, zrozumienia lub zaufania względem niego. Nie ma on w sobie tej naiwności, ufności i potrzeby nazywania wszystkiego, które cechują Małego Księcia. Czy jednak dzieli ich wszystko? Czy to nie od Dorosłego zależy, ile Małego Księcia w sobie pozostawi na zawsze? Ten spektakl stawia widzowi wiele pytań, zapala wątpliwości i skłania do konfrontacji z obrazem własnego dzieciństwa. Intencje choreografki są szczere – ze sceny nie padają bowiem gotowe odpowiedzi dla dorosłych, że ktoś jest lepszy bądź gorszy, bo wyplenił z siebie dziecko albo „bawi się w życie” do dzisiaj.

Pilot i Dorosły próbują poznać i zrozumieć świat Małego Księcia. Przez chwilę główny bohater jest mniej samotny, o ile mniej samotne może być dziecko w obecności nierozumiejących go dorosłych. Pojawia się napis : „Byłem jak ślepiec, który odzyskawszy wzrok, obudził się w próżni pełnej luster odbijających tylko jego własną tożsamość” (fragment ze Zmartwychwstania w „Innym świecie” Gustawa Herlinga – Grudzińskiego). Wszechogarniające poszukiwanie sensu i jakości samotności w życiu. Odpowiedzi nie są jednoznaczne.

Nagle pojawia się szary, spokojny i ruchliwy tłum na scenie. Otacza Małego Księcia. Być może jest metaforą jego małej, uroczej, pełnej tajemnic i rytuałów planety? A może współczesną ulicą, na której czasem każdy z nas czuje się sam jak palec pomimo ludzi wokół? Towarzysze Małego Księcia próbują zagarnąć jego miejsce, ale on dobrze sobie radzi w tej sytuacji. Przecież, jak sam powiedział : „Idąc prosto przed siebie nie można zajść daleko”. Gdy tłum opuszcza sceniczną przestrzeń, Mały Książę obiega ją dookoła, zachłystując się wolnością w swoim samotnym świecie. Po chwili wracają szarzy towarzysze i widzimy w Małym Księciu ogromne pragnienie przyjaźni – ufnie rzuca się w ramiona ludzi, jest przez nich noszony i huśtany. Mały bohater przełamuje swoją samotność, szuka bratniej duszy. Gdy zostaje sam, znów biega po kole, ale coraz węższym, aż upada wycieńczony. Czy jednak na pewno? Unosi rozpostarte ramiona, gotowe do wznoszenia się ku marzeniom.

Trio : Mały Książę, Pilot i Dorosły. Utożsamiają się ze sobą nawzajem, szukają oparcia, zrozumienia, powiązań do swoich osobistych historii. Próbują sobie odpowiedzieć na pytanie, na ile się uzupełniają. Muzyka jest niespokojna, intymna i zwiastująca zagrożenie. Pilot i Dorosły być może chcieliby ostrzec Małego Księcia przed pewnymi konsekwencjami, ale mają świadomość młodzieńczych fascynacji, odmiennych priorytetów i ufnego pojmowania świata. Czy dorośli mają prawo odbierać dzieciom marzenia i wiarę w dobry świat? Pilot podejmuje próbę pouczenia Małego Księcia, lecz nie dochodzą do porozumienia. Świat dorosłych to dla niego utopia, coś miejscami śmiesznego, żałosnego i abstrakcyjnego.

Kolejna scena jest olśnieniem Różą (w tej roli wspaniale eteryczna Małgosia Mielech), ubraną w czerwone rajstopy, buty i zwiewną sukienkę. Ukazuje Małemu Księciu swoją kobiecość, kruchość, wrażliwość i miłość do słońca. On pragnie uchronić ją przed wiatrem –  próbuje zasłonić ją wiatroszczelnym, lecz przepuszczającym światło parawanem. Róża wije się, drży jej całe ciało i niepokoi się jej blade serce w cienkiej łodydze. Daje wskazówki Małemu Księciu, jak ustawić parawan. Równocześnie widzimy jej egocentryzm, hipochondrię i główkę pełną płatków. Zostaje bezpiecznie w świetle. Mały Książę siada i przypatruje się tej cudownej istocie z zainteresowaniem.


na zdj. M.Mielech (Róża), fot. M.Zakrzewski
 

Wchodzi szary tłum i pojawiają się na ich sylwetkach świetlne napisy (niezwykle oryginalny efekt wizualny autorstwa Daniela Stryjeckiego) : „dlaczego ja się tak śpieszę?”, „jest smutno z tęsknoty”, „wiele rzeczy nie ma sensu”, „trzeba zrobić pranie”, „walka o przestrzeń”, „zawsze za późno”. Refleksja nad czasem i przestrzenią w życiu. Widz otrzymuje od choreografki kolejny pytaniowy prezent – czy zajmujesz się sprawami ważnymi czy pilnymi?

Na scenie pojawia się piękna żmija w ciele Kariny Adamczak – Kasprzak – jest niezwykle kusząca, dynamiczna, przebiegła i bez granic na ziemi. Wślizguje się wszędzie, gdzie tylko zechce, dotyka każdego wybrańca. Nikt nie ma odwagi odmówić jej tańca śmierci – byle przeżyć. Scena ta świetnie ukazuje współcześnie zagłuszaną pokusami samotność, wygładzane sumienie, które aż krzyczy od bólu. „Mogę cię unieść dalej niż okręt” – widzimy słowa wypowiedziane przez żmiję, zupełnie jakby były jej autoreklamą.

Po chwili Mały Książę rusza w drogę, ku przygodom swojego życia. To zarazem lekcja o ludzkich osobowościach i doświadczeniach.

Pierwszą spotkaną postacią jest Bankier (Daniel Stryjecki, autor animacji) przenosi nas do świata liczb, dokładności, posiadania i bogactwa. Przypomina człowieka – maszynę. Rzeczy materialne tak go pochłaniają, że traktuje Małego Księcia jak powietrze. Ubiór Bankiera (szare spodnie, elegancka koszula i czerwony krawat) świetnie oddaje wizerunek współczesnego maklera giełdowego.

na zdj. T.Pomersbach (Mały Książę), D.Strajecki (skaczący Makler), M.Mielech (Róża w śpiworze czytająca książkę) fot. M.Zakrzewski
 

Druga tańczy Ziemia – widzimy jak ruchami ciała oddaje różnorodność krajobrazów, trud pracy, kontynenty, nieustanny marsz ludzi (nawet muzyka przypomina wojskową). Ziemia pokazuje gestem lornetkę – metaforę obserwacji. Łączy piękno z bojowością. Dźwiga miliardy ludzi – to odpowiedzialne i niełatwe zadanie. Jej opowieść jednak nuży Małego Księcia. Nie bawi go dorosłość. Scenę tę zamyka przewijająca się przez scenę żmija – ziemska pokusa i symbol śmierci.

Trzeci jest Pijak, który uległ pokusie zabijającej dużo wolniej niż jad żmii. Zagłusza samotność, bezradność, pamięć, a na końcu nawet swój wstyd. Uczestniczy w powtarzającym się scenariuszu – na początku jest wspaniale, wszystko wiruje, bezpiecznie daleko i miękko… w końcu nie czuje bólu ani… dna. Dotarł w swym piciu do miejsca, w którym dotyka siebie    i nie wie kim jest. Wokół Pijaka tańczą dziewczyny, przywołując na myśl obraz przepoconych i szalejących ciał na dyskotekach. Przez kilka minut czuje się dzięki nim panem życia i parkietu. Wielokrotne upadki niczego już go nie uczą. Mały Książę tego nie rozumie. Spoglądają na siebie i Pijak, choć chciałby go okłamać, że jest w porządku, nie ma na to odwagi. Na końcu przewraca się, po czym wstaje wściekły i odgraża się Małemu Księciu, który już go jednak nie widzi, bo podąża w przeciwległą stronę sceny.

Czwarty jest Latarnik ledwo nadążający za gaszeniem i zapalaniem lamp. Światła na scenie są niespokojne, a on sam jest umęczony swoją pożyteczną, lecz udręczającą pracą. Mały Książę powiedział do niego : „Latarniku, twoja planeta jest tak mała, że trzema krokami możesz ją okrążyć. Wystarczy, abyś szedł powoli i stale był w świetle słońca. Gdy zechcesz odpocząć, będziesz szedł przed siebie i dzień będzie trwać tak długo, jak tego zechcesz.” Latarnik jednak chciałby spać. Jego życie to nieustanna walka. Mały Książę odczuwa wobec niego niekłamaną sympatię. Jest to bowiem jedyny człowiek, który nie zajmuje się wyłącznie sobą z tych, których dotychczas poznał.

Piątymi bohaterami są perfekcjoniści. Para jest ubrana w czerwone koszulki z połyskującymi jedynkami, szare spodenki i kamizelki.  Każdym ruchem i gestem udowadnia swoją niedoścignioną wielkość. Można pewnie odczytywać z nich również próżność, lecz wolę identyfikować ich z pracą i pewnością siebie. Uwagę zwraca rudowłosa Kasia Kulmińska – niezwykle plastyczna, gibka i kobieca. Czy to nie krzywe zwierciadło współczesnego pracoholizmu, życia na pokaz i wyścigu szczurów?

Na scenie pojawiają się dobrze znane Małemu Księciu gwiazdy. Bawią się razem, przybierając kształt linii krzywej i prostej. Mały Książę daje impuls do zmian, radości i poszukiwania nowych dróg. One ufnie podążają wyznaczanymi przez niego ścieżkami. To był jeden z dwóch momentów, w której chciałam być na scenie i poczuć ten spektakl od drugiej strony. Ta zabawa tworzy odpowiedź w kontraście wobec poprzedników – wspólnie można stworzyć piękne jakości, bez rywalizacji. Każdy z nas jest inny, piękny na swój własny sposób, a razem udaje nam się wykreować coś, co by nigdy nie powstało w efekcie samodzielnego działania. W grupie można więcej, choć to wymaga wzajemnego dopasowywania się. Dzięki grupie przestrzeń zostaje pełniej zagospodarowana, nie ma w niej tyle pustych miejsc. Następuje dzielenie się, wymiana doświadczeń. Dla każdego człowieka działanie solo i w grupie ma inną wartość. „Desert” pozwala się temu przyjrzeć.

Na chwilę pojawia się żmija, która przypomina o przemijaniu. Wbiega lis (Karolina Wyrwał) i jesteśmy świadkami lekcji oswajania przyjaciela. Widzimy skradanie się, przyglądanie się sobie, wymianę myśli bez słów, szczere emocje, pierwsze przytulenie. Ich działanie jest synchroniczne i akceptujące, ale jednak oddzielne. Wszak przyjaźń to jedna dusza w dwóch ciałach. Obserwujemy lisa, który z dzikiego zwierzęcia staje się potulnym i tęskniącym towarzyszem Małego Księcia. Gdy się rozstają, lis czeka i wypatruje swojego przyjaciela. Wyostrza zmysły, dopatruje się go w podobnych do jego włosów złocistych łanach zbóż. „Gdy będziesz miał przyjść o czwartej, już od trzeciej zacznę odczuwać radość”. Czy w dobie Facebooka umiemy  prawdziwie cieszyć się obecnością przyjaciela, bratniej duszy? Ulegamy złudzeniu, że ciągle jesteśmy z kimś w kontakcie, bo przecież możemy dzwonić czy pisać smsy i maile. Przyjaźń rodzi się tam, gdzie ma miejsce czekanie. Nieustanne bycie w kontakcie z rzeszą ludzi nie może mylić się z przyjaźnią. To najczęściej płytkie znajomości. Na przyjaźń trzeba znaleźć czas, bo jak każdy proces, jego właśnie potrzebuje do rozwoju i pogłębiania relacji.

Przychodzi czas Króla (Andrzeja Adamczaka), uwielbianego przez tłumy. Ubrany w srebrne buty, szare spodnie i koszulkę, czerwony płaszcz wykończony futrem i gwiazdorskie okulary przypomina celebrytę przeglądającego się w oczach zachwyconych nim ludzi. Ciągle musi błyszczeć  i być w centrum zainteresowania – one warunkują jego istnienie. Gdy tylko zostają mu zabrane jego atrybuty w postaci płaszcza i okularów, staje się nagim królem pozbawionym korony i berła. Jego wartość spada do zera. Zbudował swoją wartość na tym, co posiada. Kolejna prawda o współczesności – nieustannie dokonywany wybór pomiędzy posiadaniem a byciem, zniewoleniem   a wolnością, złem a dobrem, zakłamaniem i prawdą.

Kolejnymi bohaterami są Zwrotnicy – pełni życia, groteskowi, lecz dla mnie najmniej czytelni. Potraktowałam ich jako alegorię drogi. Nie umiem odnieść ich do któregokolwiek bohatera książki Exupery’ego. Są prawdziwą ucztą dla oczu – ich akrobacje, popisy różnorakich kombinacji ruchowych i figur budzą podziw. Nie wiem tylko, czy talent Pawła Malickiego został wystarczająco wykorzystany w tym spektaklu – można mieć niedosyt.

Na scenę wchodzą róże. To drugi moment w „Desert”, w którym chciałam poczuć go jako tancerz – uczestnik. Mały Książę dokonuje szokującego odkrycia – róż jest więcej, niż myślał. Był przekonany, że jego Róża jest jedyna na świecie. One czarują go własną słodyczą, wonią i urodą. Zalotnie wzdychają w jego kierunku – nie wiemy, czy są aż tak zachwycone własnym pięknem czy też zakochują się w Księciu. Tancerki – ubrane jak Małgosia Mielech, z tą tylko różnicą, iż posiadają czerwone woalki na twarzach – są cudownie lekkie  i zmysłowe. Mały Książę jest zawiedziony. Wartość Róży w jego oczach uległa potężnej zmianie. A może wcale nie? Być może z czasem zrozumie, że choć róż na świecie jest wiele, jego towarzyszki żadna inna nie zastąpi? Troszkę przypomina to sytuację, gdy dwoje ludzi jest już małżeństwem. Obrączka nie chroni ich przed pokusami – każde może zawsze spotkać kogoś bardziej atrakcyjnego, fascynującego i pociągającego. Kwestią wyboru jest to, jak postąpi – zachwyci się ogrodem nieznanych róż i pobiegnie w nieznane czy też pozostanie wierny temu, co dawno już oswoił. Znów dotykamy życia.

Pojawia się Pilot i Dorosły. Mały Książę potrzebuje Pilota, przytula się do niego, a nawet próbuje na nim zawieszać. Bezskutecznie. Wie, że nadszedł czas pożegnania, bo samolot Pilota jest znowu sprawny. Po chwili widzimy na scenie wszystkich bohaterów spektaklu. Mały Książę przygląda się im z boku. We widzu również rodzi się pytanie : „czy to był tylko sen?”. Scena pustoszeje i znów pozostaje na niej znana męska trójka. Pilot trzyma równocześnie za rękę Małego Księcia i Dorosłego. Zdają się znowu przenikać w tym współdziałaniu. Żaden nie istniałby w pełni bez pozostałych. Pilot odwraca się, po czym Mały Książę spada ze symbolicznej planety, a Dorosły podąża w drugą stronę. Rozliczenie się z dzieciństwem i samotnością. Dorosły podchodzi do żmii – jest oswojony ze śmiercią. Następnie wydobywa z kąta (w którym Róża siedziała otulona w śpiwór, z termosem i książką) kobietę (Małgosia Mielech). Dotyka ją pomimo jej płochliwości, sprzeciwów czy strachu. Widzimy inną Różę – Mały Książę nie śmiał jej dotknąć i stale ją chronił. Ten mężczyzna po nią sięgał w sposób pewny i niejednoznaczny – by ją wykorzystać, rozkochać w sobie albo, by ją ocucić ze snu o rycerzu na białym koniu.

Pilot odchodzi znad tajemniczej, jasnej bryły symbolizującej planetę. Dochodzi do niej Dorosły i zapala w niej światło (scenografia Piotra Tetlaka, choć dość minimalistyczna, doskonale sprawdziła się w opowieści o wszechświecie i ponadczasowych wartościach). Jego monolog jest zwieńczeniem całego spektaklu : „To ty jesteś tą małą istotą, która ma się ku mnie? … Jestem chyba zupełnie inny, niż sądzisz. Sądzisz, że odnajdziesz we mnie swój ideał? … Myślisz, że ta moja przyjaźń byłaby źródłem niekłamanej satysfakcji? Myślisz, że co … że jestem oddany i wierny? Czy ty nie potrafisz przejrzeć tej fasady, tej maniery, tolerancyjnej i gładkiej? Jesteś pewna, że droga, którą kroczysz istnieje? Istnieje i prowadzi do idealnego… ? Czy nie sądzisz czasem, moja marzycielko, że to wszystko jest złudą, iluzją?” W różny sposób można interpretować te słowa. Jedna z możliwych interpretacji to uznanie, że Dorosły mówi to wszystko z pozycji pięćdziesięcioletniego Małego Księcia, który zdążył dobrze poznać świat i życie. Żal mu naiwności Róży, ale zarazem skrywa w sobie głębokie pragnienie miłości, która nie może w nim dojść do głosu. Druga możliwość to wiadomość do kobiet, które często poszukują idealnego mężczyzny i za wszelką cenę nie chcą się pogodzić z tym, że go nie znajdą. Nawet, gdy ktoś się pojawia, one starają się go „przypudrować osobowościowo” wedle własnych życzeń, oczekiwań czy roszczeń – nie dostrzegać jego autentycznego oblicza czy wad. Mężczyzna ma być takim, jakim one go sobie wymyśliły. A, że później okazuje się, że ich „ideał” prowadzi podwójne życie i, że prawie nic o nim nie wiedzą? Cóż, konsekwencje pudrowania nie są różowe. Trzecią, najzabawniejszą interpretacją jest założenie, że monolog ten jest kierowany do choreografki, która podjęła próbę ruchowego zmierzenia się z niezwykle trudną materią. Mały Książę pragnie jej udowodnić, że nie jest ona w stanie uchwycić i nazwać jego świata. „Desert” poprowadzony jest w sposób metafizyczny, senny, pełen marzeń i symboli. Każdy człowiek ma swoją pustynię i sam Chrystus namawia do tego, by samemu na nią podążać. „Desert” jest żywą reklamą tych słów. Można spotkać na niej wszystkich i nikogo, znaleźć wiele i nic. Pustynia zarówno w sensie geograficznym, jak i duchowym zawsze pozostanie tajemnicą.
/2012/

 

wtorek, 18 czerwca 2013


ALEXANDERPLATZ   chor. Paulina Wycichowska

   dostaję – widzę – dziękuję

   tekst : Małgosia Ziółkowska
 

            Po obejrzeniu "Alexanderplatz" Pauliny Wycichowskiej odnowiła się we mnie wiara i przekonanie, że historia posiada zdolność aktualizacji. Zależy tylko, co człowiek czyni z historią – czy wygodnie jest mu się nie oglądać za siebie czy jest zdolny do refleksji? Polska ma piękną przeszłość dzięki odważnym, uczciwym i honorowym Polakom. Choreografka oddaje ją nie tylko za pomocą okrągłego stołu, słów papieskich, ale także nieuchwytnej nadziei i wolności bijących ze sceny, popartych dźwiękami mistrza Jana A.P. Kaczmarka. Przesłanie jest znacznie bardziej uniwersalne. Alexanderplatz jest jak strzała z puszczonej ponad 20 lat temu cięciwy, która dzisiaj jednakowo ostro dociera do widza, pytając go o wolność i sens cierpienia.

Każdy z nas ma swoją osobistą historię i zarazem jest częścią historii ludzkości. Tancerze dzielili przestrzeń, stawiali granice i tworzyli mury. Niegdyś mur berliński dzielił Wschód i Zachód Europy. Dzisiaj ludzie odgradzają się od siebie w swoich domach i firmach, zabiegając o doczesne wartości i myśląc wyłącznie o sobie – gonią za pieniędzmi, a ucieka im czas. „Czas to Miłość” – to zdanie Prymasa Wyszyńskiego wydaje się obecnie dla większości przebrzmiałe, naiwne. Drugi człowiek nie jest interesujący, gdy nic nam nie oferuje. Bilans zysków i strat mamy opanowany do perfekcji. Próbujemy dzięki niemu uzyskać kontrolę i spokój w życiu. Dopiero, gdy tracimy coś najcenniejszego, budzimy się z letargu, pełni żalu do siebie albo znieczulamy się kolejną gonitwą za czymś pozornie istotnym. Prędzej czy później dociera do nas, że wszystko nie zależy wyłącznie od nas. Każdemu zdarzyło się chyba, że w sytuacji, wydawać by się mogło bez wyjścia, otrzymał niespodziewaną pomoc z zewnątrz – wspierający uśmiech, dobre słowo, rozmowę w pociągu z kimś, kogo nigdy później nie spotkał czy spotkanie z – jak się później okazało – najlepszym przyjacielem przez długie lata. Ktoś znalazł się koło nas w miejscu i czasie, które były dla nas trudne i dzięki temu komuś, odważyliśmy się na coś albo z czegoś zrezygnowaliśmy. „Anioł” – myślimy o tej osobie, gdy jest już po wszystkim. Z perspektywy czasu widzimy, że ta osoba dana nam była tylko po to, by wlać w nas Nadzieję albo Mądrość, bo decyzję podjęliśmy sami. Bez niej jednak nasza historia mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej. Takimi nadziejnymi nosicielami byli Polacy, którzy pokazali Niemcom, że o wolność można i należy zawalczyć.

Tancerze w skupieniu otaczają okrągły stół, a następnie rozbiegają się po całej przestrzeni sceny. Znamienne, że na tym stole świeci się mnóstwo par oczu. On sprzyja ludziom, stanowiąc miejsce spotkań, konfrontacji czy codziennej obecności. Sam jego kształt – koło, jest figurą idealną, nie posiada początku ani końca. W kręgu wszyscy są wobec siebie równi. Koło jest również symbolem wszechmocy Boga. Tancerze swoim biegiem formują kształt koła, a następnie spotykają się kolejno przy stole. Obudziła się we mnie tęsknota za wielkim, okrągłym stołem mojej Babci, przy którym spotykała się cała rodzina. W czasach komuny równie czarno – biała jak tancerze na początku spektaklu, ale po narodzinach III RP barwniejsza i głębiej oddychająca. Na scenie pojawia się para tancerzy, w których strojach dominuje kolor niebieski(symbol wolności i wierności) i przed oczami widza pojawia się przepiękne partnerowanie, świadomość relacji tych dwojga i dokonany wybór.

Wielokrotnie w spektaklu pojawiał się kod gestów, wyrażający „dostaję – widzę – dziękuję”, a muzyka Jana A.P. Kaczmarka pozwalała na odbiór emocji na najwyższym poziomie. Choreografka rzuca w przestrzeń, do publiczności nie pierwsze już tego wieczoru pytania – czy umiesz docenić codzienne cuda i spotykanych ludzi? Czy masz świadomość tego, że szczęścia nie należy szukać daleko? „Niech zstąpi Duch Twój i odnowi oblicze ziemi.” – słychać było słowa Jana Pawła II, człowieka olbrzymiego serca i wiary, a tańczący kreślili radosno – wdzięczne figury i piruety. Odnosząc się do tego cytatu, jestem przekonana, że Paulina Wycichowska, stawiając w swojej sztuce fundamenty chrześcijańskie, które są powszechnie znane, ale najczęściej w sztukach zapominane, bardzo skutecznie odnawia oblicze teatru tańca w Polsce. Wprowadza w nie świeże spojrzenie na współczesnego człowieka. Potrafi niepokoić sumienia, ale zarazem absolutnie brak w jej działaniu moralizowania czy patetyzmu.

Scenografia, będąca dziełem Franz’a Dittrich’a, jest minimalistyczna, przez co forma sztuki staje się jeszcze czystsza w swym przekazie. Czarno – białe postacie tańczące na scenie w pierwszej połowie spektaklu, biały stół w kształcie walca i ściana z otworami na drzwi i okna. Później stół staje się pełen barw, a i na tancerzach ubrania mienią się kolorami. Wspaniale zostało poprowadzone światło, które bardzo autentycznie budowało nastrój – zwłaszcza, gdy przez otwarte drzwi wpływał strumień ostrego światła, oświetlający tancerzy stojących w linii poprzecznej. Zupełnie jak nadziejodajne światło słoneczne, otulające kilkadziesiąt lat temu mur berliński, zwiastujące jego stopienie się pod wpływem pojednania ludzi tęskniących za prawdą i wolnością. Nie brakuje w tym tanecznym obrazie również przemocy i cierpienia. Fenomenalną rolę komunisty zagrał w czerni Maciej Kuźmiński, jako jedyny odziany w buty. Stał na granicy wolności i prawa, hamując tancerza w bieli, który zostawał przez niego nieustannie upominany, zastraszany, odpychany, a nawet kopany. Nie mamy tu do czynienia z brutalnością, do której przywykł widz filmowy XXI wieku. Nie ma krwi ani krzyku. Reżim został w Alexanderplatz oddany emocjami, gestami pełnymi tęsknoty i zagłuszanej nadziei człowieka rozpaczliwie pragnącego przedrzeć się przez mur agresji i obojętności. I nagle do uszu widza dobiegają dobrze znane słowa : „Nie bój się, nie lękaj się. Wypłyń na głębię!” – tancerze przełamują linię muru, odzyskują swoją ludzką autonomię, później jedna tylko tancerka po prawej stronie sceny delektuje się tymi słowami, dając przykład pozostałym  tańczącym, stojącym w szeregu. Zupełnie, jakby jej ciało szeptało : „Wychyl się, wyrwij z chorego układu, odzyskaj swoją wolność, doceniaj życie i prawdziwie kochaj!”. Wezwanie Jana Pawła II nigdy nie straci na aktualności i ogromnie cieszy Jego obecność w sztuce. Szczególnie obecnie, gdy z radością oczekujemy na dzień   1 maja 2011 roku, gdy będzie On beatyfikowany.

"Alexanderplatz" to dzieło sięgające do najgłębszych potrzeb człowieka, zmuszające do zatrzymania się na chwilę i rozejrzenia się wokół siebie – czy żyjemy w świecie prawdziwie wolnym, wiedzącym, co to takiego wolność i jak właściwie ją wykorzystywać? Czy też pełno w naszym otoczeniu murów i fos właśnie z powodu chorobliwie pojętej wolności? Czy mamy odwagę, by walczyć o to, za czym autentycznie tęsknimy, a nie o to, co wskazuje świat zewnętrzny? Czy wiemy, co naprawdę jest dla nas ważne? Wreszcie – czy potrafimy dostrzec i docenić to, co zostało nam dane? Odpowiedź na scenie pada w postaci tancerzy kłócących się o stół…


                              fot. www.icity.pl (Miasto Pomysłów)
* Rozwiązanie konkursu na najciekawszą recenzję spektaklu Polskiego Teatru Tańca
   Zwycięzca: Małgorzata Ziółkowska ("Alexanderplatz")
   Luty 2011